seawolf688 prowadzi tutaj blog rowerowy

Seawolf688 wycieczkowo-krajoznawczo

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:147.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:11:33
Średnia prędkość:12.81 km/h
Maksymalna prędkość:50.80 km/h
Suma podjazdów:1689 m
Suma kalorii:4785 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:49.32 km i 3h 51m
Więcej statystyk

Mazurskie Tropy - rajd na orientację - debiut!

  • DST 62.18km
  • Czas 05:46
  • VAVG 10.78km/h
  • VMAX 42.02km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 1893kcal
  • Podjazdy 701m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 czerwca 2018 | dodano: 12.06.2018

Tym razem przyszedł czas na nowe doświadczenie - rajd na orientację!
Jakiś czas temu przeczesując internet wpadłem na trop imprez określanych jako "rajdy na orientację" i czytając o co w tym chodzi stwierdziłem, że jest to forma rywalizacji, która bardzo mi odpowiada - bo niby masz dotrzeć do punktów, są inni zawodnicy, ale masz pewną wolność - sam sobie wyznaczasz trasę, możesz praktycznie jechać sam i zwiedzać tereny starając się znaleźć punkty kontrolne. Brzmi super!
Drążąc temat natrafiłem na stronę mazurskietropy.pl - wiedziałem, że to będzie idealne miejsce na debiut, no bo przecież pochodzę z Mazur więc będę grał na własnym podwórku ;)
By nie być sam bez problemów namówiłem na udział również tatę a następnie zakupiłem mapnik i kompas - byliśmy gotowi! Drużyna "Krótkimi skokami naprzód" została sformowana :)
W przeddzień startu otrzymałem serię rad od znajomego, który na rajdach zjadł zęby i które jak się później okazało były doskonałe. Byliśmy gotowi!
Tegoroczna edycja Mazurskich Tropów miała swoją bazę w Barczewie, gdzie w dzień rajdu przyjechaliśmy około półtorej godziny przed startem. Bez problemu zaparkowaliśmy przed budynkiem szkoły, w której mieściła się baza i poszliśmy odebrać numery startowe.
Czekając na start schowaliśmy się w cieniu, bo słońce od samego rana smażyło niemiłosiernie.
O 10.15 burmistrz Barczewa przywitał się z uczestnikami rajdu i zaczęła się odprawa. Następnie organizatorzy sprawnie rozdali mapy i o 10.30 zaczęło się! Trasa TR50 i my - czas było zacząć zmagania ;)
Razem z tatą postanowiliśmy na spokojnie przy stoliku w szkole wyznaczyć trasę od punktu do punktu, po której zamierzaliśmy się poruszać. Gdy to zrobiliśmy wyszliśmy z budynku i zobaczyliśmy.... pusty plac... wszyscy już ruszyli i zostały tylko nasze rowery i my :)
Spokojnie ruszyliśmy ulicami Barczewa do pierwszego punktu kontrolnego "rozwidlenie ścieżek".
Ruszyliśmy drogą w kierunku Kierzlin powtarzając "przy kapliczce w lewo" (generalnie przydrożne kapliczki to świetne punkty nawigacyjne!). I rzeczywiście - kapliczka była więc skręciliśmy w lewo. Tam leśnymi ścieżkami dotarliśmy do pierwszego punktu. Znaleźliśmy!! będziemy klasyfikowani!! :D dodało nam to otuchy i wiary w siebie więc dzielnie ruszyliśmy dalej.
Z nieba cały czas lał się żar i nie było ani jednej chmurki.
Kolejny punkt kontrolny to "ujście kanału". Przez las i pole dojechaliśmy do drogi na Studzianek i tam skręciliśmy w polną drogę na Jedzbark. Tu zauważyliśmy, że przez panujące upały może być zabawnie jeździć z jeszcze jednego powodu - drogi zrobiły się bardzo, ale to bardzo piaszczyste. W kopnym piachu z trudnością utrzymywało się równowagę i bardzo ciężko pedałowało.
Na szczęście dotarliśmy do granicy lasu gdzie nawierzchnia była już lepsza. Niestety był to paskudny podjazd, który wysysał siły ale jak się po chwili okazało to wcale nie było najgorsze... trasa wydawała się prosta na mapie bo zakładała jazdę lasem, zakręt w lewo, przez łąkę aż do punktu kontrolnego. Tyle, że na mapie nie było widać, że "łąka" to pokrzywy. Dziesiątki ogromnych pokrzyw. Dziesiątki ogromnych parzących pokrzyw. A my w krótkich spodenkach. Przelecieliśmy przez pokrzywy szybko, ale mimo szybkości bolało, piekło i swędziało ;)
Nagrodą za pokrzywowe pole było znalezienie punktu kontrolnego!
Ruszyliśmy po następny.
Leśną drogą skierowaliśmy się na jezioro Dłużek.
Po drodze spotkaliśmy jednego z uczestników rajdu, który siedział nad rowerem i coś w nim grzebał. Jak się okazało zerwał łańcuch i próbował go skuć multitoolem co nie było łatwe. Na szczęście miałem zapasową spinkę do łańcucha więc oddałem mu ją by szybciej naprawił łańcuch i ruszał dalej. Życzyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy w dalszą drogę do punktu "rów".
Gdy do niego dotarliśmy i odnaleźliśmy (co nie było łatwe) stwierdziliśmy że ten punkt powinien mieć nazwę "rój" a nie "rów"... w podmokłej gęstwinie roje komarów atakowały wszystkich jak oszalałe czując świeżą krew. Szybko odbiliśmy punkt na karcie i uciekliśmy najdalej jak się da.
Czas na punkt "paśnik" - fajna szutrowa droga prowadziła szybko w dół aż do rzeczonego paśnika - to akurat było łatwe do znalezienia. Półtorej godziny za nami więc skoro paśnik to stajemy na popas - wciągamy wafelki i zapijamy izotonikiem by odzyskać trochę siły przed dalszą drogą. Niestety fajna szutrowa droga prowadząca w dół zmieniła się teraz niefajną szutrową drogę prowadząca w górę...
Kolejny punkt kontrolny to niewątpliwie najpiękniejsze miejsce na trasie. Jego nazwa to "brzeg jeziora" ale co to było za jezioro!! przepiękne, z przejrzystą wodą, z piaszczystym dnem otoczone lasem - no po prostu marzenie. Aż chciało się przerwać rajd i popływać zwłaszcza, że temperatura oscylowała w okolicach 29*C... mimo takiej pokusy ruszyliśmy dalej.
Wyznaczona trasa wiodła nas przez Bartołty Wielkie (za przydrożną kapliczką w lewo) polną drogą aż za Bartołty Małe do podmokłych łąk - tam na granicy bagna i łąki był ukryty punkt kontrolny. Szybko odbiliśmy go i ruszyliśmy w dalszą drogę przez pole aż do szutrówki prowadzącej do wioski Kierzbuń. Tam popełniłem pierwszy błąd w nawigacji i zamiast przy Klimkowie wylądowaliśmy znowu w Bartołtach Wielkich. Była w tym nutka szczęścia bo był tam sklep gdzie uzupełniliśmy zapas picia i ruszyliśmy w stronę Kromerowa.
W Kromerowie bez problemu znajdujemy punkt "wiata" gdzie organizatorzy zorganizowali punkt z napojami, bananami i wafelkami. Dzięki im za to bo byliśmy już solidnie wykończeni lejącym się z nieba żarem. Podczas odpoczynku i wciąganiu bananów tata postanowił, że wraca do bazy rajdu - gorąc, podjazdy i trudny teren zrobiły swoje więc rozsądek podpowiadał, że wystarczy. Ja postanowiłem jeszcze trochę poszukać. Decyzja zapadła więc powiedzieliśmy sobie do zobaczenia na mecie i ruszamy w przeciwnych kierunkach - tata do Barczewa, ja do punktu "ambona".
Bardzo sprytnie wyznaczony był to punkt bo wzdłuż trasy było dużo ambon. Sprawdzałem wszystkie. Ta właściwa była czwartą z kolei ;) ale punkt został odhaczony i ruszyłem dalej na północ.
Czułem, że zaczną się schody i rzeczywiście tak było.
Poszukiwania punktu "koniec drogi przy płocie" nie było łatwe ale zakończyło się sukcesem, natomiast prawdziwą ścianą okazał się punkt "16 - skrzyżowanie przecinek". Zapamiętam go chyba do końca życia, mimo (a może dlatego) że na nim poległem - no po prostu nie byłem w stanie go odnaleźć. Krążyłem 50 minut po okolicy, w tym czasie przejechałem 5 km... złamało mnie to.
Porażka w poszukiwaniu, ogromny gorąc, piach pod kołami, zmęczenie i brak połowy zespołu sprawiło, że podjąłem decyzję - jak na pierwszy raz wystarczy. Wybrałem pierwszą lepszą drogę wiodącą na południe i szybko dotarłem nią w okolice drogi DK 16. Przejechałem pod nią i drogą równoległą do niej dojechałem do Barczewa i bazy rajdu.
Oddałem kartę z podbitymi punktami kontrolnymi i zobaczyłem tatę z zimnym piwem dla mnie!! cudownie!
Schowaliśmy rowery do busa i skorzystaliśmy jeszcze z obiadu. A co to był za obiad!! Przepyszny kotlet, do tego fenomenalna surówka z marchewki z delikatnym posmakiem chrzanu, ziemniaki i kompot... przepyszne jedzonko!! 3 gwiazdki michelin od razu bym przyznał!
Podziękowaliśmy Pani kucharce za fantastyczny obiad i ruszyliśmy do domu.
---
Podsumowując:
Zrobiłem 62 km w czasie 5 godzin i 45 minut. Znalazłem 9 z 12 punktów co jak się później okazało dało mi 59 miejsce.
Tata przejechał 45 km w czasie 4 godzin i 5 minut znajdując 7 z 12 punktów co dało mu 71 miejsce.
Jesteśmy bardzo dumni z siebie i debiut oceniamy na udany. Okazało się, że mając mapę i kompas nie zginiemy :)
---
Oddzielne słowa uznania należą się organizatorom i uczestnikom. Wszystko było fenomenalne! Organizacja perfekcyjna, trasa piękna, punkty świetnie ukryte w przepięknych i urokliwych miejscach. Było wszystko czego do szczęścia potrzeba - łąki, pola, lasy, bagna, komary i pokrzywy ;) A za obiad należą się dodatkowe oklaski.
Co od uczestników to również wszystkim należą się brawa - wspaniała, przyjazna atmosfera, wszyscy pomocni i uśmiechnięci, widać że robią to na luzie i dla zabawy. Nuta współzawodnictwa też była - ale taka pozytywna i motywująca. Świetne doświadczenie i cudowne wspomnienia.
Za rok widzimy się ponownie na Mazurskich Tropach!


Sprzęt gotowy


Baza rajdu


W oczekiwaniu na start


Tu się wszystko zacznie


Zaraz zaczynamy


Przemowa i odprawa


Mapy zostały rzucone


Trasa wyznaczona


Pierwszy punkt


Ruszamy dalej!


Szybki powrót na asfalt


Gorąc, gorąc, gorąc...

PK Ujście kanału 


Paśnik


Najpiękniejszy punkt rajdu


PK Brzeg jeziora


Podjazd za Bartołtami Wielkimi


Piach, wszędzie piach


PK Wiata - napoje, banany i wafelki


Szukając PK16


Dalej szukając PK16


Powrót do bazy



Spokojna wyprawa z sąsiadem

  • DST 29.08km
  • Czas 02:17
  • VAVG 12.74km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Kalorie 942kcal
  • Podjazdy 360m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 czerwca 2018 | dodano: 08.06.2018

Tym razem ruszam z sąsiadem o bardziej ludzkiej godzinie bo dopiero o 6.27.
W ciepłych promieniach wschodzącego słońca jedziemy w stronę Otomina ulicą Jabłoniową, która płynnie polbrukiem przechodzi w ulicę Konną. Szybko wpadamy do lasu i brzegiem jeziora Otomińskiego wspinamy się pod wyjątkowo stromy podjazd, który w dodatku wysypany jest małymi kamyczkami, które utrudniają zdobywanie kolejnych metrów. Na szczęście ciężko dysząc dostajemy się na szczyt i teraz już czeka nas miła jazda w miarę równym terenem prowadzącym wśród lasów - dookoła tylko drzewa, mech i budząca się przyroda.
Równa droga, która tylko czasami przecinana jest wymytymi dołkami prowadzi nas wzdłuż Raduni i jeziora Łapińskiego w kierunku Kolbud.
Jak się okazuje Kolbudy o tej porze śpią i tylko fanatycy wędkarstwa spędzają poranek na rybach.
Zatrzymujemy się na krótki odpoczynek na ławeczce przy Bielkowskim Zbiorniku Wodnym rozkoszując się ciszą i ciepłymi promieniami wschodzącego słońca.
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej wzdłuż zbiornika i urokliwymi ścieżkami docieramy do nasypu przy zbiorniku.
Jedziemy dalej brukowaną ulicą Zielną aż do Bielkowa, gdzie krótkim asfaltem wpadamy do ulicy Nad Stawem.
Droga zbudowana z płyt betonowych telepiąc prowadzi nas do lasu, gdzie przepięknymi singlami pędzimy wzdłuż Raduni aż do jeziora Straszyńskiego.
Rafał pędzi nieco na ślepo przez co nagle słyszę solidną glebę - ptaki poderwały się w powietrze a nielatające zwierzaki robią wielkie oczy - kawał chłopa walnęło w ziemię całym impetem. Z tego co mówi Rafał coś wkręciło się w tylne koło przez co zaliczył piękną glebę a rower ustawił się w pozycji serwisowej  na siodełku i kierownicy do góry nogami :)
Na szczęście Rafał i rower są tylko trochę poobijani i można jechać dalej.
Dwukrotnie przerzucamy rowery nad strumieniami i kierujemy się w stronę Bąkowa. Tam mijamy nasz sklepik z zawsze-zimnym-piwem i kierujemy się szutrówką w kierunku Otomina. Z Otomina już szybka jazda asfaltami do domu, gdzie czeka ciepła poranna kawa i śniadanie.
-----
Następnego dnia spotkałem Rafała i zobaczyłem efekty wycieczki - ogromny siniak na udzie od wbitej kierownicy, zdarta piszczel, potworny siniak na stopie i ślady po zębatce na lewej nodze. Ale mówi, że jedna gleba na tyle kilometrów w takim terenie ze mną to i tak jest dobrze więc jesteśmy gotowi na kolejne wypady :)

W Otomińskich lasach


Poranne ścieżki


Single wśród drzew


Odpoczynek na ławce z takim widokiem


Uroczy nasyp


Strumienie nad Radunią


Trzeba było to przeskoczyć


Wspinaczka do Bąkowa


Bąkowskie łąki





Dalej niż zazwyczaj

  • DST 56.70km
  • Czas 03:30
  • VAVG 16.20km/h
  • VMAX 46.10km/h
  • Kalorie 1950kcal
  • Podjazdy 628m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 czerwca 2018 | dodano: 02.06.2018

Tym razem postanowiłem pojechać najdalej jak się da korzystając z wolnego czwartku (Boże Ciało) oraz faktu, że przez ostatnie dni jeździłem tylko po betonowej dżungli dom-praca-dom...
Pewnym minusem było to, że zasnąłem jakoś przed północą a najmłodszy postanowił zażądać mleczka o 3.45 więc snu za dużo nie było, ale za to tuż po karmieniu i ubraniu się w rowerowe ciuchy mogłem ruszać. A była to godzina 4.34... 
Mając po dziurki w nosie miasta jak najszybciej chcę dostać do lasu więc prędko, pustymi ulicami kieruję się do lasów otomińskich. Srogo się zdziwiłem, bowiem to lasy otomińskie wybiegły mi na spotkanie - na ulicy Stężyckiej, zanim jeszcze dojechałem do lasu, spotykam dwie sarny wylegujące się na trawie, stado dzików buszujących w krzakach i wiewiórkę! świtem miasto i przyroda się przenikają.
W końcu docieram na początku szlaku i ruszam znanymi mi leśnymi ścieżkami. Po drodze spotykam sporo zwierzaków - głównie zające i lisy przemykające po ścieżkach zdziwione spotkaniem człowieka o tak nieludzkiej porze. Na chwilę zatrzymuję się przy Czarnym Stawie posłuchać niesamowitego koncertu żab i ruszam dalej w stronę Bąkowa. Szybki objazd rezerwatu Bursztynowa Góra i wita mnie uśpione Bąkowo .
Za Bąkowem przyszedł czas na mniej znane mi tereny. 
Wjeżdżam w Obszar Chronionego Krajobrazu doliny Raduni i zaczynam objazd jeziora Straszyńskiego. Przy zjeździe do elektrowni wodnej Straszyn spotykam zaspanego jeża i przeskakuję mostkiem nad Radunią. Mimo wczesnej pory otwarte pola sprawiają, że gorąc zaczyna dokuczać. Na szczęście szybko wpadam w gęste lasy, gdzie mimo upałów jest chłodniej a nawierzchnia potrafi zaskoczyć solidnym błotem (niestety)... Lasami jadę do Pręgówka i asfaltami do Pręgowa.
Za Pręgowem wpadam w zdziczały las, w którym roi się od oczek wodnych i torfowisk. A to oznacza mnóstwo żądnych krwi komarów! Pech chciał, że zaczął tam się potworny podjazd a poczułem, że odcina mi energię - ale jak tu się zatrzymać na odpoczynek skoro te małe potwory atakują jak oszalałe?! 
Ciężko dysząc docieram do drogi gminnej, gdzie solidnie grzeje i nie ma komarów - a to oznacza czas na batona energetycznego i picie. Ostatni moment bo energia i morale spadło poniżej bezpiecznego poziomu. 
Gdy odzyskałem energię ruszam dalej w las. Teraz zaczyna mi się on podobać, bo widzę coś więcej niż pot na oczach ;) oczka wodne w środku lasu są urokliwe i bardzo klimatyczne.
Trasa wiedzie wzdłuż strugi Reknicy, w środku lasu gdzie dookoła jest bardzo dziko. Początkowy plan by przeskoczyć Reknicę mostkiem do Czapielska a dalej do Łapina bierze w łeb bo... mostek był tylko na mapie :/ jakoś nie chce mi się moczyć nóg w potoku więc jadę dalej do Marszewskiej Góry. Tam obok ulicy Żurawi Trakt spotykam dwa żurawie (mieli nosa z tą nazwą) i bardzo dziurawą i bardzo stromą drogą gminną kieruję się w stronę Kolbud. Robi się coraz cieplej i coraz więcej ludzi pojawia się w okolicy - w końcu jest tuż przed 8 rano więc normalni ludzie się budzą ;)  Skończyło mi się picie, jedzenie i zaczynam opadać z sił, bo mało spałem i nic poza batonem nie jadłem więc szybka decyzja - jak najprostszą drogą do domu bo umrę. Na szczęście od Kolbud do Gdańska prowadzi ładna ścieżka rowerowa, którą dojeżdżam do domu by odpocząć i wypić poranną kawę na balkonie. Prawie 57 km za mną w mocno pofałdowanym terenie a dzień się dopiero zaczyna. Jest dobrze :) 



Pola wzdłuż ul. Stężyckiej


Niespotykany widok - prawie pusta obwodnica Trójmiasta


Początek szlaku


Czarny staw


Jeż w drodze do elektrowni Straszyn


Pola nad jeziorem Straszyńskim


Trasa się robi nieco błotnista


Oczka wodne z chmarą komarów


Żurawie obok Żurawiego Traktu


Ułatwiony powrót drogą rowerową


Profil trasy - nieco za dużo pod górę ;)