Czerwiec, 2018
Dystans całkowity: | 147.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 11:33 |
Średnia prędkość: | 12.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.80 km/h |
Suma podjazdów: | 1689 m |
Suma kalorii: | 4785 kcal |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 49.32 km i 3h 51m |
Więcej statystyk |
Mazurskie Tropy - rajd na orientację - debiut!
-
DST
62.18km
-
Czas
05:46
-
VAVG
10.78km/h
-
VMAX
42.02km/h
-
Temperatura
29.0°C
-
Kalorie 1893kcal
-
Podjazdy
701m
-
Sprzęt Cube Analog 29
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tym razem przyszedł czas na nowe
doświadczenie - rajd na orientację!
Jakiś czas temu
przeczesując internet wpadłem na trop imprez określanych jako "rajdy na
orientację" i czytając o co w tym chodzi stwierdziłem, że jest to forma
rywalizacji, która bardzo mi odpowiada - bo niby masz dotrzeć do punktów, są
inni zawodnicy, ale masz pewną wolność - sam sobie wyznaczasz trasę, możesz
praktycznie jechać sam i zwiedzać tereny starając się znaleźć punkty kontrolne.
Brzmi super!
Drążąc temat natrafiłem na stronę mazurskietropy.pl
- wiedziałem, że to będzie idealne miejsce na debiut, no bo przecież pochodzę z
Mazur więc będę grał na własnym podwórku ;)
By nie być sam bez problemów namówiłem na udział
również tatę a następnie zakupiłem mapnik i kompas - byliśmy gotowi! Drużyna
"Krótkimi skokami naprzód" została sformowana :)
W przeddzień startu otrzymałem serię rad od
znajomego, który na rajdach zjadł zęby i które jak się później okazało były
doskonałe. Byliśmy gotowi!
Tegoroczna edycja Mazurskich Tropów miała swoją
bazę w Barczewie, gdzie w dzień rajdu przyjechaliśmy około półtorej godziny
przed startem. Bez problemu zaparkowaliśmy przed budynkiem szkoły, w której
mieściła się baza i poszliśmy odebrać numery startowe.
Czekając na start schowaliśmy się w cieniu, bo
słońce od samego rana smażyło niemiłosiernie.
O 10.15 burmistrz Barczewa przywitał się z
uczestnikami rajdu i zaczęła się odprawa. Następnie organizatorzy sprawnie
rozdali mapy i o 10.30 zaczęło się! Trasa TR50 i my - czas było zacząć zmagania
;)
Razem z tatą postanowiliśmy na spokojnie przy
stoliku w szkole wyznaczyć trasę od punktu do punktu, po której zamierzaliśmy
się poruszać. Gdy to zrobiliśmy wyszliśmy z budynku i zobaczyliśmy.... pusty
plac... wszyscy już ruszyli i zostały tylko nasze rowery i my :)
Spokojnie ruszyliśmy ulicami Barczewa do
pierwszego punktu kontrolnego "rozwidlenie ścieżek".
Ruszyliśmy drogą w kierunku Kierzlin powtarzając
"przy kapliczce w lewo" (generalnie przydrożne kapliczki to świetne
punkty nawigacyjne!). I rzeczywiście - kapliczka była więc skręciliśmy w lewo.
Tam leśnymi ścieżkami dotarliśmy do pierwszego punktu. Znaleźliśmy!! będziemy
klasyfikowani!! :D dodało nam to otuchy i wiary w siebie więc dzielnie
ruszyliśmy dalej.
Z nieba cały czas lał się żar i nie było ani
jednej chmurki.
Kolejny punkt kontrolny to "ujście
kanału". Przez las i pole dojechaliśmy do drogi na Studzianek i tam
skręciliśmy w polną drogę na Jedzbark. Tu zauważyliśmy, że przez panujące upały
może być zabawnie jeździć z jeszcze jednego powodu - drogi zrobiły się bardzo,
ale to bardzo piaszczyste. W kopnym piachu z trudnością utrzymywało się
równowagę i bardzo ciężko pedałowało.
Na szczęście dotarliśmy do granicy lasu gdzie
nawierzchnia była już lepsza. Niestety był to paskudny podjazd, który wysysał
siły ale jak się po chwili okazało to wcale nie było najgorsze... trasa
wydawała się prosta na mapie bo zakładała jazdę lasem, zakręt w lewo, przez
łąkę aż do punktu kontrolnego. Tyle, że na mapie nie było widać, że
"łąka" to pokrzywy. Dziesiątki ogromnych pokrzyw. Dziesiątki
ogromnych parzących pokrzyw. A my w krótkich spodenkach. Przelecieliśmy przez
pokrzywy szybko, ale mimo szybkości bolało, piekło i swędziało ;)
Nagrodą za pokrzywowe pole było znalezienie
punktu kontrolnego!
Ruszyliśmy po następny.
Leśną drogą skierowaliśmy się na jezioro Dłużek.
Po drodze spotkaliśmy jednego z uczestników
rajdu, który siedział nad rowerem i coś w nim grzebał. Jak się okazało zerwał
łańcuch i próbował go skuć multitoolem co nie było łatwe. Na szczęście miałem
zapasową spinkę do łańcucha więc oddałem mu ją by szybciej naprawił łańcuch i
ruszał dalej. Życzyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy w dalszą drogę do punktu
"rów".
Gdy do niego dotarliśmy i odnaleźliśmy (co nie
było łatwe) stwierdziliśmy że ten punkt powinien mieć nazwę "rój" a
nie "rów"... w podmokłej gęstwinie roje komarów atakowały wszystkich
jak oszalałe czując świeżą krew. Szybko odbiliśmy punkt na karcie i uciekliśmy
najdalej jak się da.
Czas na punkt "paśnik" - fajna
szutrowa droga prowadziła szybko w dół aż do rzeczonego paśnika - to akurat
było łatwe do znalezienia. Półtorej godziny za nami więc skoro paśnik to
stajemy na popas - wciągamy wafelki i zapijamy izotonikiem by odzyskać trochę
siły przed dalszą drogą. Niestety fajna szutrowa droga prowadząca w dół
zmieniła się teraz niefajną szutrową drogę prowadząca w górę...
Kolejny punkt kontrolny to niewątpliwie
najpiękniejsze miejsce na trasie. Jego nazwa to "brzeg jeziora" ale
co to było za jezioro!! przepiękne, z przejrzystą wodą, z piaszczystym dnem
otoczone lasem - no po prostu marzenie. Aż chciało się przerwać rajd i popływać
zwłaszcza, że temperatura oscylowała w okolicach 29*C... mimo takiej pokusy
ruszyliśmy dalej.
Wyznaczona trasa wiodła nas przez Bartołty
Wielkie (za przydrożną kapliczką w lewo) polną drogą aż za Bartołty Małe do
podmokłych łąk - tam na granicy bagna i łąki był ukryty punkt kontrolny. Szybko
odbiliśmy go i ruszyliśmy w dalszą drogę przez pole aż do szutrówki prowadzącej
do wioski Kierzbuń. Tam popełniłem pierwszy błąd w nawigacji i zamiast przy
Klimkowie wylądowaliśmy znowu w Bartołtach Wielkich. Była w tym nutka szczęścia
bo był tam sklep gdzie uzupełniliśmy zapas picia i ruszyliśmy w stronę
Kromerowa.
W Kromerowie bez problemu znajdujemy punkt
"wiata" gdzie organizatorzy zorganizowali punkt z napojami, bananami
i wafelkami. Dzięki im za to bo byliśmy już solidnie wykończeni lejącym się z
nieba żarem. Podczas odpoczynku i wciąganiu bananów tata postanowił, że wraca
do bazy rajdu - gorąc, podjazdy i trudny teren zrobiły swoje więc rozsądek
podpowiadał, że wystarczy. Ja postanowiłem jeszcze trochę poszukać. Decyzja
zapadła więc powiedzieliśmy sobie do zobaczenia na mecie i ruszamy w
przeciwnych kierunkach - tata do Barczewa, ja do punktu "ambona".
Bardzo sprytnie wyznaczony był to punkt bo
wzdłuż trasy było dużo ambon. Sprawdzałem wszystkie. Ta właściwa była czwartą z
kolei ;) ale punkt został odhaczony i ruszyłem dalej na północ.
Czułem, że zaczną się schody i rzeczywiście tak
było.
Poszukiwania punktu "koniec drogi przy
płocie" nie było łatwe ale zakończyło się sukcesem, natomiast prawdziwą
ścianą okazał się punkt "16 - skrzyżowanie przecinek". Zapamiętam go
chyba do końca życia, mimo (a może dlatego) że na nim poległem - no po prostu
nie byłem w stanie go odnaleźć. Krążyłem 50 minut po okolicy, w tym czasie
przejechałem 5 km... złamało mnie to.
Porażka w poszukiwaniu, ogromny gorąc, piach pod
kołami, zmęczenie i brak połowy zespołu sprawiło, że podjąłem decyzję - jak na
pierwszy raz wystarczy. Wybrałem pierwszą lepszą drogę wiodącą na południe i
szybko dotarłem nią w okolice drogi DK 16. Przejechałem pod nią i drogą równoległą
do niej dojechałem do Barczewa i bazy rajdu.
Oddałem kartę z podbitymi punktami kontrolnymi i
zobaczyłem tatę z zimnym piwem dla mnie!! cudownie!
Schowaliśmy rowery do busa i skorzystaliśmy
jeszcze z obiadu. A co to był za obiad!! Przepyszny kotlet, do tego fenomenalna
surówka z marchewki z delikatnym posmakiem chrzanu, ziemniaki i kompot...
przepyszne jedzonko!! 3 gwiazdki michelin od razu bym przyznał!
Podziękowaliśmy Pani kucharce za fantastyczny
obiad i ruszyliśmy do domu.
---
Podsumowując:
Zrobiłem 62 km w czasie 5 godzin i 45 minut.
Znalazłem 9 z 12 punktów co jak się później okazało dało mi 59 miejsce.
Tata przejechał 45 km w czasie 4 godzin i 5
minut znajdując 7 z 12 punktów co dało mu 71 miejsce.
Jesteśmy bardzo dumni z siebie i debiut oceniamy
na udany. Okazało się, że mając mapę i kompas nie zginiemy :)
---
Oddzielne słowa uznania należą się organizatorom
i uczestnikom. Wszystko było fenomenalne! Organizacja perfekcyjna, trasa
piękna, punkty świetnie ukryte w przepięknych i urokliwych miejscach. Było
wszystko czego do szczęścia potrzeba - łąki, pola, lasy, bagna, komary i
pokrzywy ;) A za obiad należą się dodatkowe oklaski.
Co od uczestników to również wszystkim należą
się brawa - wspaniała, przyjazna atmosfera, wszyscy pomocni i uśmiechnięci, widać
że robią to na luzie i dla zabawy. Nuta współzawodnictwa też była - ale taka
pozytywna i motywująca. Świetne doświadczenie i cudowne wspomnienia.
Za rok widzimy się ponownie na Mazurskich
Tropach!
Sprzęt gotowy
Baza rajdu
W oczekiwaniu na start
Tu się wszystko zacznie
Zaraz zaczynamy
Przemowa i odprawa
Mapy zostały rzucone
Trasa wyznaczona
Pierwszy punkt
Ruszamy dalej!
Szybki powrót na asfalt
Gorąc, gorąc, gorąc...
PK Ujście kanału
Paśnik
Najpiękniejszy punkt rajdu
PK Brzeg jeziora
Podjazd za Bartołtami Wielkimi
Piach, wszędzie piach
PK Wiata - napoje, banany i wafelki
Szukając PK16
Dalej szukając PK16
Powrót do bazy
Spokojna wyprawa z sąsiadem
-
DST
29.08km
-
Czas
02:17
-
VAVG
12.74km/h
-
VMAX
50.80km/h
-
Kalorie 942kcal
-
Podjazdy
360m
-
Sprzęt Cube Analog 29
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tym razem ruszam z sąsiadem o bardziej ludzkiej godzinie bo dopiero o 6.27.
W ciepłych promieniach wschodzącego słońca jedziemy w stronę Otomina ulicą Jabłoniową, która płynnie polbrukiem przechodzi w ulicę Konną. Szybko wpadamy do lasu i brzegiem jeziora Otomińskiego wspinamy się pod wyjątkowo stromy podjazd, który w dodatku wysypany jest małymi kamyczkami, które utrudniają zdobywanie kolejnych metrów. Na szczęście ciężko dysząc dostajemy się na szczyt i teraz już czeka nas miła jazda w miarę równym terenem prowadzącym wśród lasów - dookoła tylko drzewa, mech i budząca się przyroda.
Równa droga, która tylko czasami przecinana jest wymytymi dołkami prowadzi nas wzdłuż Raduni i jeziora Łapińskiego w kierunku Kolbud.
Jak się okazuje Kolbudy o tej porze śpią i tylko fanatycy wędkarstwa spędzają poranek na rybach.
Zatrzymujemy się na krótki odpoczynek na ławeczce przy Bielkowskim Zbiorniku Wodnym rozkoszując się ciszą i ciepłymi promieniami wschodzącego słońca.
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej wzdłuż zbiornika i urokliwymi ścieżkami docieramy do nasypu przy zbiorniku.
Jedziemy dalej brukowaną ulicą Zielną aż do Bielkowa, gdzie krótkim asfaltem wpadamy do ulicy Nad Stawem.
Droga zbudowana z płyt betonowych telepiąc prowadzi nas do lasu, gdzie przepięknymi singlami pędzimy wzdłuż Raduni aż do jeziora Straszyńskiego.
Rafał pędzi nieco na ślepo przez co nagle słyszę solidną glebę - ptaki poderwały się w powietrze a nielatające zwierzaki robią wielkie oczy - kawał chłopa walnęło w ziemię całym impetem. Z tego co mówi Rafał coś wkręciło się w tylne koło przez co zaliczył piękną glebę a rower ustawił się w pozycji serwisowej na siodełku i kierownicy do góry nogami :)
Na szczęście Rafał i rower są tylko trochę poobijani i można jechać dalej.
Dwukrotnie przerzucamy rowery nad strumieniami i kierujemy się w stronę Bąkowa. Tam mijamy nasz sklepik z zawsze-zimnym-piwem i kierujemy się szutrówką w kierunku Otomina. Z Otomina już szybka jazda asfaltami do domu, gdzie czeka ciepła poranna kawa i śniadanie.
-----
Następnego dnia spotkałem Rafała i zobaczyłem efekty wycieczki - ogromny siniak na udzie od wbitej kierownicy, zdarta piszczel, potworny siniak na stopie i ślady po zębatce na lewej nodze. Ale mówi, że jedna gleba na tyle kilometrów w takim terenie ze mną to i tak jest dobrze więc jesteśmy gotowi na kolejne wypady :)
W Otomińskich lasach
Poranne ścieżki
Single wśród drzew
Odpoczynek na ławce z takim widokiem
Uroczy nasyp
Strumienie nad Radunią
Trzeba było to przeskoczyć
Wspinaczka do Bąkowa
Bąkowskie łąki
Dalej niż zazwyczaj
-
DST
56.70km
-
Czas
03:30
-
VAVG
16.20km/h
-
VMAX
46.10km/h
-
Kalorie 1950kcal
-
Podjazdy
628m
-
Sprzęt Cube Analog 29
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tym razem postanowiłem pojechać najdalej jak się da korzystając z wolnego czwartku (Boże Ciało) oraz faktu, że przez ostatnie dni jeździłem tylko po betonowej dżungli dom-praca-dom...
Pewnym minusem było to, że zasnąłem jakoś przed północą a najmłodszy postanowił zażądać mleczka o 3.45 więc snu za dużo nie było, ale za to tuż po karmieniu i ubraniu się w rowerowe ciuchy mogłem ruszać. A była to godzina 4.34...
Mając po dziurki w nosie miasta jak najszybciej chcę dostać do lasu więc prędko, pustymi ulicami kieruję się do lasów otomińskich. Srogo się zdziwiłem, bowiem to lasy otomińskie wybiegły mi na spotkanie - na ulicy Stężyckiej, zanim jeszcze dojechałem do lasu, spotykam dwie sarny wylegujące się na trawie, stado dzików buszujących w krzakach i wiewiórkę! świtem miasto i przyroda się przenikają.
W końcu docieram na początku szlaku i ruszam znanymi mi leśnymi ścieżkami. Po drodze spotykam sporo zwierzaków - głównie zające i lisy przemykające po ścieżkach zdziwione spotkaniem człowieka o tak nieludzkiej porze. Na chwilę zatrzymuję się przy Czarnym Stawie posłuchać niesamowitego koncertu żab i ruszam dalej w stronę Bąkowa. Szybki objazd rezerwatu Bursztynowa Góra i wita mnie uśpione Bąkowo .
Za Bąkowem przyszedł czas na mniej znane mi tereny.
Wjeżdżam w Obszar Chronionego Krajobrazu doliny Raduni i zaczynam objazd jeziora Straszyńskiego. Przy zjeździe do elektrowni wodnej Straszyn spotykam zaspanego jeża i przeskakuję mostkiem nad Radunią. Mimo wczesnej pory otwarte pola sprawiają, że gorąc zaczyna dokuczać. Na szczęście szybko wpadam w gęste lasy, gdzie mimo upałów jest chłodniej a nawierzchnia potrafi zaskoczyć solidnym błotem (niestety)... Lasami jadę do Pręgówka i asfaltami do Pręgowa.
Za Pręgowem wpadam w zdziczały las, w którym roi się od oczek wodnych i torfowisk. A to oznacza mnóstwo żądnych krwi komarów! Pech chciał, że zaczął tam się potworny podjazd a poczułem, że odcina mi energię - ale jak tu się zatrzymać na odpoczynek skoro te małe potwory atakują jak oszalałe?!
Ciężko dysząc docieram do drogi gminnej, gdzie solidnie grzeje i nie ma komarów - a to oznacza czas na batona energetycznego i picie. Ostatni moment bo energia i morale spadło poniżej bezpiecznego poziomu.
Gdy odzyskałem energię ruszam dalej w las. Teraz zaczyna mi się on podobać, bo widzę coś więcej niż pot na oczach ;) oczka wodne w środku lasu są urokliwe i bardzo klimatyczne.
Trasa wiedzie wzdłuż strugi Reknicy, w środku lasu gdzie dookoła jest bardzo dziko. Początkowy plan by przeskoczyć Reknicę mostkiem do Czapielska a dalej do Łapina bierze w łeb bo... mostek był tylko na mapie :/ jakoś nie chce mi się moczyć nóg w potoku więc jadę dalej do Marszewskiej Góry. Tam obok ulicy Żurawi Trakt spotykam dwa żurawie (mieli nosa z tą nazwą) i bardzo dziurawą i bardzo stromą drogą gminną kieruję się w stronę Kolbud. Robi się coraz cieplej i coraz więcej ludzi pojawia się w okolicy - w końcu jest tuż przed 8 rano więc normalni ludzie się budzą ;) Skończyło mi się picie, jedzenie i zaczynam opadać z sił, bo mało spałem i nic poza batonem nie jadłem więc szybka decyzja - jak najprostszą drogą do domu bo umrę. Na szczęście od Kolbud do Gdańska prowadzi ładna ścieżka rowerowa, którą dojeżdżam do domu by odpocząć i wypić poranną kawę na balkonie. Prawie 57 km za mną w mocno pofałdowanym terenie a dzień się dopiero zaczyna. Jest dobrze :)
Pola wzdłuż ul. Stężyckiej
Niespotykany widok - prawie pusta obwodnica Trójmiasta
Początek szlaku
Czarny staw
Jeż w drodze do elektrowni Straszyn
Pola nad jeziorem Straszyńskim
Trasa się robi nieco błotnista
Oczka wodne z chmarą komarów
Żurawie obok Żurawiego Traktu
Ułatwiony powrót drogą rowerową
Profil trasy - nieco za dużo pod górę ;)