seawolf688 prowadzi tutaj blog rowerowy

Seawolf688 wycieczkowo-krajoznawczo

Na wschód (tam musi być jakaś cywilizacja) od Mrągowa

  • DST 44.87km
  • Czas 02:13
  • VAVG 20.24km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Kalorie 961kcal
  • Podjazdy 415m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 września 2018 | dodano: 25.01.2019

Czas nadrobić relację z ostatniej wakacyjnej mrągowskiej wyprawy!
Tym razem by wypełnić ostatnią ze stron świata od Mrągowa tuż przed 7 rano ruszyłem na wschód.
Pustymi drogami skierowałem się w stronę Popowa Salęckiego by tuż za nim szutrowymi ścieżkami pojechać w kierunku Zalca. Tuż za Popowem czekała mnie pierwsza mordercza górka, na którą ciężko dysząc udało się podjechać. Nagrodą za tą wspinaczkę był piękny widok na zielone łąki i jezioro Zalczyk z jednej strony i majestatycznie sunący po niebie balon z drugiej.
Gdy odzyskałem nieco siły ruszyłem polnymi drogami by w Zalcu na chwilę wskoczyć na asfaltówkę prowadzącą do Rynu. Na szczęście to tylko 500 metrów, po których skręciłem w prawo między pola na szuter prowadzący w kierunku wsi Notyst Mały. Z Notystu pustą drogą pojechałem do wsi Użranki. Tam na chwile podjechałem pod kościół z 1895 r. by przyjrzeć mu się z bliska i chwile odsapnąć.
Gdy ruszyłem dalej okazało się, że chwila odpoczynku była bardzo dobrym pomysłem - tuż za Użrankami skręciłem w polną piaszczystą drogę prowadzącą do Kosewa. Dookoła były tylko pola, słońce miło ogrzewało i wiał lekki wiatr. W oddali zobaczyłem zaniedbane zabudowania - jakiś dom, rozpadająca się szopa i kilka samochodowych wraków... jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że coś jest nie tak i żebym uważał (naoglądałem się chyba za dużo "Zabójczych umysłów" i naczytałem zbyt wielu kryminałów...). Mimo tego dziwnego uczucia stwierdziłem, że przejadę tamtędy. Kto jak nie ja?
Gdy zbliżyłem się do zabudowań zobaczyłem psa - takiego postury średniego niedźwiedzia. Leżał sobie na drodze przed otwartą bramą do tych nieszczęsnych zabudowań. Obok niego siedział mniejszy pies. Zacząłem powoli się zbliżać bo musiałem ich minąć - to była jedyna droga. Spokojnie mierzyliśmy się wzrokiem, ja na wszelki wypadek zredukowałem biegi by móc w razie czego szybko odjechać. Już myślałem, że nasze spotkanie będzie bezkonfliktowe bo jadąc bardzo spokojnie i cicho minąłem te dwa czworonogi i wtedy wyskoczył trzeci. Wielkości kota. I zaczął szczekać i biec w moją stronę. I to był zapalnik. To małe szczekające badziewie poderwało tego średniego, a ten z kolei porwał do boju wielkiego niedźwiedzia, który z furią w oczach zaczął mnie gonić. I wtedy okazało się, że rowery na kołach 29" wcale nie przyśpieszają tak słabo jak ludzie mówią! dostałem takiego kopa jak jeszcze nigdy - wyrwałem jak ferrari i nawet się nie oglądałem! Słyszałem tylko ciężkie stąpnięcia łap tego ogromnego psa jakieś 2 metry za mną! zasuwałem tak z pół kilometra a ten potwór nie odpuszczał! obejrzałem się za siebie i zacząłem na niego wrzeszczeć cały czas pedałując jak oszalały... w końcu brytan odpuścił a ja wypluwając płuca oddaliłem się na bezpieczną odległość i upewniając się, że nic mnie już nie goni stanąłem złapać tchu i sprawdzić czy żyję. Jak pokazała później strava na piaskowej polnej drodze prowadzącej pod górę osiągnąłem w kilka chwil 38,2 km/h... nigdy więcej takich spotkań! chyba trzeba będzie zaopatrzyć się w jakiś gaz bo jakby mnie ten brytan dopadł to byłoby bardzo źle - ewidentnie między nami zaiskrzyło ale on na pewno nie miał przyjacielskich zamiarów...
Gdy już doszedłem do siebie, z lekko miękkimi nogami ruszyłem dalej w stronę Kosewa i Probarku.
Mijając ludzi idących do kościoła w Probarku skręciłem w polną drogę, która okazała się tylko polem (i to solidnie zarośniętym bujną trawą a przez to niezwykle urokliwym) a nie drogą. Zaroślami dojechałem do znanej mi polej drogi i skierowałem się w stronę Wierzbowa a następnie przez las do wsi Krzywe. Tam skręciłem na północ by przez szutry wrócić do Mrągowa od południowej strony. Pustymi uliczkami dojechałem do domu na poranną kawę i śniadanie.

Widok z okna zachęcał do porannej jazdy


Szutrówka w stroną Popowa


Cicho sunący balon nad mazurskimi polami


I zielone mazurskie pola


Jezioro Zalczyk


Jedyny spotkany rowerzysta na trasie


Kościół w Użrankach


Szybkie selfie po ucieczce przed psami by sprawdzić czy jestem blady ze strachu czy czerwony z wysiłku...


To wg mio cyclo jest polną drogą


Brodząc wśród zieleni


Leśne drogi między Wierzbowem a wsią Krzywe

-----------------------
A tak wygląda zrealizowana róża wiatrów! średnio wygląda jak róża wiatrów ale od czego jest wyobraźnia ;)

Zachód - fiolet - urlopowo dookoła rezerwatu Gązwa 22.07.2018
Południe - niebieski - wycieczka na południe od Mrągowa z żurawiami w tle 27.07.2018
Północ - czerwony - na północ od Mrągowa 27.08.2018
Wschód - zielony - na wschód (tam musi być jakaś cywilizacja) od Mrągowa 02.09.2018



Na północ od Mrągowa

  • DST 31.89km
  • Czas 02:04
  • VAVG 15.43km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Kalorie 712kcal
  • Podjazdy 367m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 | dodano: 17.10.2018

Syn miał tygodniową przerwę w przedszkolu co oznaczało jeszcze tydzień urlopu więc ruszyliśmy do Mrągowa.
Teraz już pogoda, a zwłaszcza temperatura była normalniejsza - i nie powodowała topienia się opon i ramy więc można było ruszać w teren o ludzkich godzinach :)
Wycieczki na południe i zachód od Mrągowa miałem już zaliczone więc by zamknąć projekt "róża wiatrów Mrągowa" potrzebowałem jeszcze ruszyć na północ i wschód. Na pierwszy ogień północ!
O godzinie 13 wyruszyłem ulicą Laskową i Młynową w stronę jeziora Czarnego. Ze ścieżki rowerowej wskoczyłem do parku im. Juliusza Słowackiego. Nieco to mylna i szumna nazwa, gdyż w rzeczywistości jest to dość gęsty, dziki las, w którym bardzo trudno spotkać spacerowiczów, ławki albo jakiekolwiek atrakcje... prócz wspaniałych zjazdów i dzikich ścieżek pełnych korzeni i błota, po których cudownie się śmiga rowerem :)
Gdy przejechałem cały "park" wskoczyłem na pola przy zachodnim brzegu jeziora Czarnego. Jadąc wzdłuż jeziora dotarłem do przeprawy nad rzeką Dajną i zacząłem wspinać się kamienistym podjazdem, który następnie przeszedł w ledwo widoczną drożynę wśród drzew. Przyroda, drzewa i pola dookoła były przeuroczo dzikie i oderwane od cywilizacji! Przepięknie!
Polami dotarłem na drogę prowadzącą do Szestna. Tu podkręciłem średnią, bo było cały czas z górki i po betonowych płytach, na których wylegiwały się koty... W Szestnie za kościołem św. Krzyża skręciłem w asfaltówkę prowadzącą do Wyszemborka. Mimo, iż była to droga asfaltowa to była ona w takim stanie, że lepiej było pozostawić odblokowany amortyzator ;) plusem było to, że przez 4 km jazdy minęły mnie tylko 3 samochody :)
W Wyszemborku skręciłem na południe w kierunku Popowa Sałęckiego. Piękną piaszczystą drogą wśród pól dotarłem do Popowa a następnie szutrówką ruszyłem w kierunku Mrągowa, ale zamiast wjechać do miasta skręciłem w stronę miasteczka westernowego Mrągoville (wymarłego o tej porze roku... w sumie wymarłego o każdej porze roku...). Polbrukową ścieżką przejechałem za park linowy by znowu wpaść do lasu i popędzić bardzo szybką leśną ścieżką w górę rzeki Dajna. Znowu wskoczyłem na asfalt i ul. Jaszczurcza Góra pojechałem w kierunku wsi Tyminkowo. Nie mogłem sobie odmówić zjazdu moim ulubionym flowtrailem do jeziora Czos.
Gdy już dotarłem do dzikiej plaży przy Czosie w Troszczykowie ruszyłem polną ścieżką w stronę Porębów i Miejskiego Lasu by objechać jezioro dookoła. Gdy minąłem południowy brzeg jeziora skierowałem się w stronę ogródków działkowych i przez osiedle Grunwaldzkie dotarłem do ścieżki rowerowej nad Czosem a nią popędziłem w stronę domu, gdzie czekało na mnie zasłużone zimne piwo.
Północne ramię róży wiatrów zaliczone :)

Pola nad jeziorem Czarnym


Dzika Dajna


Tam kajakami dopłynąć można do jeziora Kot


W oddali Szestno


Takie drogi lubię najbardziej


Grobla w Popowie Salęckim


Do jeziora Czos


Podmokłe tereny w okolicach jeziora Dobrynek


Idealne miejsce na piknik pod drzewami w okolicach Bike Park'u Poręby



Suprise me pod Bydgoszczą

  • DST 19.85km
  • Czas 01:05
  • VAVG 18.32km/h
  • VMAX 28.40km/h
  • Kalorie 346kcal
  • Podjazdy 93m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 2 sierpnia 2018 | dodano: 17.10.2018

Wakacyjne upały nie miały litości więc rower stał i czekał na jakieś niższe temperatury :/
W końcu około godziny 19 temperatura spadła i mogłem wyskoczyć dosłownie na godzinkę na pojeżdżenie po okołobydgoskich płaskich do szaleństwa terenach. A że nie znałem ani jednej ścieżki w lesie, gdzie spędzałem kilka dni odpaliłem po raz pierwszy funkcję "suprise me" w nawigacji mio cyclo 200. Mogłem wybrać albo ile czasu chce jeździć przy danej prędkości średniej albo wybrać ile chcę kilometrów zrobić. Wybrałem opcję drugą i kazałem zrobić mio dwudziestokilometrową trasę. Urządzonko chwile liczyło i wyrzuciło mi propozycje - 15, 20 i 25 km. Wybrałem 20 km i zacząłem jechać tak jak mnie kierowało.
Z Głęboczka równymi szutrami dojechałem do Piętacza gdzie suchą, leśną ścieżką skierowało mnie na zachód. Po 4 kilometrach prostej jak drut ścieżki mio kazało mi ruszyć na północ, gdzie piaszczysto-kamienistą szeroką drogą w środku lasu dojechałem do Gorzenia. Tam pojechałem wzdłuż Kanału Bydgoskiego polną drogą, która przed wsią Niedola przeszła w asfaltówkę. Na szczęście po kilku kilometrach w Łochowicach znów skierowało mnie na południe - na pola i w las, którym dojechałem do Głęboczka.
Szybka rundka, ale funkcja suprise me sprawdzona i muszę przyznać, że jest bardzo fajna! jak się nie zna okolicznych terenów pozwala na spokojną eksplorację ze świadomością, że zawsze dojedziesz do domu ;)


W pędzie po płaskich jak stół lasach


Leśna autostrada


Mój kierownik wycieczki - mio


Wędkarze nad Kanałem Bydgoskim


Znowu w lesie w drodze na bazę



Wycieczka na południe od Mrągowa z żurawiami w tle

  • DST 31.86km
  • Czas 02:07
  • VAVG 15.05km/h
  • VMAX 40.70km/h
  • Kalorie 674kcal
  • Podjazdy 339m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 lipca 2018 | dodano: 24.08.2018

Tym razem ruszyłem moją klasyczną mrągowską trasą prowadzącą na południe.
O 6 rano skierowałem się w stronę jeziora Czos by ścieżką rowerową dotrzeć do osiedla Grunwaldzkiego. Tam pustymi ulicami dojechałem do szutrowej drogi w okolicach ogródków działkowych. Szybko przemknąłem koło jeziorka Sutapie Małe i południowym, krótkim brzegiem Czosu znalazłem się za wiaduktem nad drogą prowadzącą na Górę Czterech Wiatrów, gdzie kilka dni wcześniej odbywały się Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim.
Skręciłem w polne drogi, gdzie czekał mnie dość męczący podjazd, który jednak wynagrodził mnie bardzo urokliwym widokiem na mrągowskie pagórki.
Szutrowa droga ciągnęła się wśród pól a dookoła słychać było pokrzykiwania żurawi. Na łące tuż przed drogą krajową nr 16 zobaczyłem wolno przechadzające się żurawie, które grzecznie poczekały aż wyciągnę telefon. Oczywiście gdy uruchomiłem aparat żurawie stwierdziły, że wystarczy pozowania i odleciały. Z sielankowego zdjęcia żurawi na łące o poranku nici :/
Szybko ruszyłem dalej i za krótkim kawałkiem asfaltówki skręciłem na pola jadąc w kierunku Wierzbowa. Po drodze spłoszyłem dwa zające i jakieś rude wiewiórkowate zwierzę, które dało drapaka zanim mogłem mu się przyjrzeć.
Wyboistym zjazdem pomknąłem do Wierzbowa by za sekundę mozolnie wdrapywać się tak samo wyboistym podjazdem prowadzącym do szutrowej, dziurawej drogi z pięknym widokiem na jezioro Wągiel.
Szybko przejechałem drogą wśród łąk a następnie wpadłem do lasu. Minąłem stadninę koni Żabieniec i lasem dojechałem do Jakubowa.
Spokojnymi asfaltami bez żadnego samochodu, ale za to z pięknymi widokami dotarłem do wsi Probark ciągle widząc i słysząc żurawie. Stamtąd dojechałem do wsi Nowy Probark by szybko skręcić z asfaltu na piaskowe dróżki ciągnące się wśród pól i jeziora Juksty. Kolejny raz spotkałem żurawie, które ponownie wywinęły mi ten sam numer i odleciały jak tylko wyjąłem telefon...
We wsi Czerwonki skręciłem w polną drogę prowadzącą do Tyminkowo, gdzie radośnie bzyczały pszczoły z pobliskiej pasieki.
Kierując się już ku mecie wycieczki nie mogłem sobie odmówić świetnego zjazdu lasem do jeziora Czos gdzie można trochę się wyszaleć na pełnej prędkości :) następnie brzegiem jeziora i ścieżką rowerową dojechałem do domu wypić kawę na tarasie.
PS. Po drodze widziałem łącznie 14 żurawi (chyba, że to ciągle były te same dwa osobniki tylko przelatywały z miejsca na miejsce po mojej trasie...) i żaden, ale to żaden nie dał się sfotografować ;P
PPS. Następnego dnia dokładnie tą samą trasę zrobiłem ze swoim przyjacielem Piotrkiem, ale wtedy żurawie też nie chciały pozować.


Jezioro Czos o poranku


Pagórki za Mrągowem


Końcówka podjazdu


Pierwsza próba uchwycenia żurawi skończyła się tak...


Z zającami poszło niewiele lepiej


Zjazd do Wierzbowa


Tam też były żurawie...


Urokliwe pola


W oddali Probark


Małe bagienko wśród pól


Kojące bzyczenie pszczół


Koniec flowtraila ;) nad Czosem


-BONUS-
A co do wspomnianych Mistrzostw Polski w kolarstwie górskim - w kategorii kobiet elita wygrała Maja Włoszczowska i miałem to szczęście przybić z Nią piątkę jak wjeżdżała na metę :) YEAH!!





Urlopowo dookoła rezerwatu Gązwa

  • DST 39.69km
  • Czas 02:35
  • VAVG 15.36km/h
  • VMAX 53.30km/h
  • Kalorie 763kcal
  • Podjazdy 309m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 lipca 2018 | dodano: 24.08.2018
Uczestnicy

W końcu przyszedł czas urlopu i możliwości pokręcenia się w nowych okolicznościach przyrody.
Na pierwszy ogień poszły okolice mojego rodzinnego Mrągowa.
Klasycznie z samego rana ruszyłem z tatą jego ulubioną trasą dookoła torfowiskowego rezerwatu przyrody Gązwa.
O godzinie 6.00 wskoczyliśmy na rowery i ul. Laskową, Młynową i Wolności szybko przemknęliśmy w stronę jeziora Sołtyskiego. Tam skręciliśmy w szutrowo - kamienistą drogę prowadzącą w stronę obwodnicy Mrągowa. Tuż za obwodnicą zaczęło się to co najfajniejsze czyli szutrowe ścieżki wśród pól i lasów. Dojechaliśmy do osady Lasowiec, gdzie skręciliśmy na północ jadąc wzdłuż brzegu jeziora Średniego. Lekko skręciliśmy na zachód i po kilku chwilach byliśmy już przy rezerwacie. Po drodze mijaliśmy podmokłe tereny powoli wjeżdżając na górkę, na której leniwie pasły się krowy i skrzeczały żurawie. Na szczycie przystanęliśmy na chwilę obserwując jak dwa zające z prędkością pocisku uciekają przed lisem. Lis nie miał szans i musiał obyć się smakiem, a gdy nas zauważył strategicznie wycofał się szukać śniadania gdzie indziej ;)
Ruszyliśmy dalej i we wsi Gązwa ostro skręciliśmy w dojazd pożarowy nr 16, który wił się pięknym lasem aż do wsi Stama. Tam asfaltem o zerowym natężeniu ruchu dojechaliśmy do Młynika, gdzie zatrzymaliśmy się na odpoczynek na moście podziwiając jezioro Gielądzkie. Po zjedzeniu batoników i kilku łyków izotonika ruszyliśmy w stronę Sorkwit by kilka kilometrów przed nimi ponownie skręcić w stronę rezerwatu dojazdem pożarowym nr 20. Czekała nas mała wspinaczka, na szczęście deszcze zrobiły swoje i utwardziły nawierzchnię, która zazwyczaj jest mocno piaszczysta i wyciskająca siódme poty. Tym razem potu było mniej i przepiękną ścieżką ciągnącą się w lesie dojechaliśmy do Bagienic Małych i odbiliśmy na północ.
Gdy zamknęliśmy pętlę dookoła rezerwatu ponownie - tylko jadąc w drugą stronę - dotarliśmy do Lasowca i obwodnicy Mrągowa. Było nam jeszcze mało więc korzystając z wczesnej pory i pustych ulic przejechaliśmy przez Mrągowo osiedlami Mazurskim i Brzozowym aż do przejazdu kolejowego. Tam ul. Lubelską i Przemysłową dotarliśmy do szutrowej ul. Słonecznej prowadzącej nad wiaduktem kolejowym.
Zjechaliśmy w stronę ul. Wojska Polskiego by przez osiedle Grunwaldzkie znaleźć się nad jeziorem Czos.
Ścieżką rowerową prowadzącą brzegiem jeziora dotarliśmy do domu w samą porę na poranną kawę i śniadanie, które po takiej przejażdżce smakowało wyśmienicie.


Czas ruszać!


W pędzie o poranku


Początek rezerwatu


Chwila na podziwianie widoków


Podjazd wśród pól


Ta mała czarna kropka lekko w lewo od środka zdjęcia to wycofujący się lis


Tablice informacyjno-edukacyjne


Chwila odpoczynku nad wodą


I dalej w stronę słońca


W okolicach Bagienic Małych


Malownicze bagienko


Czas wracać


Na wiadukcie



Czas poznać nowe tereny - od Osowej na zachód

  • DST 46.30km
  • Czas 03:17
  • VAVG 14.10km/h
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 lipca 2018 | dodano: 17.07.2018

Tym razem z Rafałem postanowiliśmy pojechać w nieco inne niż zazwyczaj miejsce startując z Gdańska Osowej na zachód.
Opracowałem trasę, budzik ustawiłem na 4.40 więc czekał mnie tylko krótki sen i w drogę.
Rano zapakowaliśmy rowery na samochód i podjechaliśmy na parking przy PKP Gdańsk Osowa. Szybko dotarliśmy na miejsce, odpaliłem nawigację rowerową i.... okazało się, że zapomniałem wgrać trasy. No cóż - trzeba improwizować. Ruszyliśmy.
Asfaltową drogą dojechaliśmy do ul. Sobiesława, która prowadziła przez las do Zakładu Górniczego Borowiec. Tam skręciliśmy na południe wzdłuż zbiornika wodnego i dojechaliśmy do wsi Borowiec. Stamtąd łatwą i równą drogą wiodącą wśród pól obsianych zbożem dojechaliśmy do Tuchoma a następnie do Tuchomka.
Skręciliśmy na północ i przez lasek dojechaliśmy do ul. Jeziornej prowadzącej nad jeziorem Tuchomskim. Dojechaliśmy do wioski Warzno gdzie czekał nas pierwszy poważniejszy podjazd, za którym skręciliśmy w stronę wioski Rębiska. Tam otrzymaliśmy nagrodę w postaci długiego, szybkiego zjazdu. Ale jak to się szybko okazało za ten piękny zjazd przyszło zapłacić wysoką cenę....
Droga o nazwie Warzeńska Huta okazała się ginącą wśród krzewów i traw wąską, kamienistą ścieżką. Bardzo urokliwą, gdyż położoną w głębi dolinki otoczonej lasami - można było poczuć się jak w prawdziwych górach! i tu pojawił się on - morderczy podjazd do wsi Popowce. Ale co to był za podjazd! Wąska, kamienisto-piaszczysta ścieżynka o strasznym nachyleniu (wg stravy nachylenie to 15%) potwornie nas wymęczyła ale daliśmy radę i lepiej bądź gorzej się na nią wdrapaliśmy. 
W Popowcach stanęliśmy na chwilę przy żwirowni by złapać nieco tchu przed dalszą drogą. Gdy ruszyliśmy dalej czekał nas kolejny stromy, acz krótki podjazd. Szybko podjechałem ale Rafała coś długo nie było widać. Gdy w końcu wyłonił się zza zakrętu prowadząc rower zadał jedno konkretne pytanie: Masz spinkę do łańcucha? Nie miałem...
Jak się okazało na podjeździe Rafał docisnął tyle watów w pedały, że łańcuch nie wytrzymał - jest moc ;P 
Co prawda spinki nie miałem, ale w plecaku woziłem multitool (podarowany przez znajomego - dzięki Marek!), w którym był między innymi skuwacz do łańcucha. Obawiałem się, że ten skuwacz jest tylko dla bajeru i będziemy walczyć z godzinę by jakoś skuć łańcuch ale okazało się, że to naprawdę bardzo dobry sprzęt (SKS Tom18 - polecam!) i cała operacja trwała maksymalnie 5 minut! Nieco zaskoczony łatwością z jaką to się udało spakowałem plecak i ruszyliśmy dalej. 
Szybkim zjazdem dojechaliśmy do Czeczewa i dalej do wioski Kawle Górne. Dalej jadąc lekko z górki dotarliśmy do Kczewa, gdzie znów czekał na nas podjazd i znowu poczuliśmy się jak w górach - zarośnięte lasem zbocza, piękne łąki a na łąkach pasące się w promieniach porannego słońca owce. Dużo owiec! bardzo klimatyczne okoliczności przyrody uprzyjemniły nieco wdrapywanie się. 
Tu pojawił się kolejny problem w rowerze Rafała - siodełko mocowane na jakąś dużą nakrętkę poluzowało się i ustawiało się jak chciało :) raz na sztorc raz skierowane w dół - bez żadnej kontroli. Z tego co mówił Rafał nie było to szczególnie przyjemne i potwornie utrudniało jazdę ;) argumentowanie, że to najnowsza technika - automatycznie ustawiające się siodełko do nachylenia terenu - niewiele pomogło... 
Gdy już się wdrapaliśmy prostą drogą dojechaliśmy do Małkowa a dalej ruszyliśmy szutrową drogą w stronę Miszewa by piaszczystą ul. Kartuską dojechać do jeziora Kczewskiego, które wg planu wycieczki mieliśmy objechać. Tereny nad jeziorem były błotniste, podmokłe i bardzo zarośnięte przez co musieliśmy uważać na niespodzianki w postaci dołków, uskoków i innych zagłębień terenu ale urokliwość i surowość trasy dawała sporą satysfakcję. Gdy objechaliśmy jezioro znowu znaleźliśmy się w Kczewie i wyłożoną kostką brukową ulicą dojechaliśmy do Tokar. Z Tokar szybko przemknęliśmy do Warzenka by objechać jezioro Tuchomskie (na którym odbywały się jakieś zawody wędkarskie), tym razem od południowej strony. 
Szutrami ponownie dotarliśmy do Tuchomki i tą samą trasą co dwie godziny wcześniej, tylko w drugą stronę dotarliśmy do wsi Borowiec i dalej do parkingu przy PKP Gdańsk Osowa.
Kropką nad "i" dzisiejszych awarii roweru Rafała okazała się tylna opona, która pękła na boku i dętka radośnie zerkała na świat przez dziurę ;) na szczęście mimo tego udało się dojechać do celu!
Bardzo fajna, niezbyt męcząca trasa za nami, z małymi przygodami i pięknymi widokami. Takie poranki lubię.


Jezioro Wysockie o świcie


Za Borowcem


Człowiek i jego maszyna ;) 


Pola przed Tuchomem


Jezioro Tuchomskie


Ścieżki za Warznem


Dla takich widoków warto wstać wcześnie


Prawie Bieszczady


Żwirownia


Owce o poranku


Tuż pod Miszewem


Ulica Kartuska


Błotniste drogi nad jeziorem Kczewskim


Jezioro Kczewskie


Sielskie widoki we wsi Kczewo


Ostatnia prosta do domu



Niedzielna mordęga na własne życzenie

  • DST 43.89km
  • Czas 03:05
  • VAVG 14.23km/h
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 lipca 2018 | dodano: 16.07.2018

I znowu ruszamy z Rafałem w niedzielną, poranną rundę! 
Pełni zapału o 5 rano wskakujemy na rowery i kierujemy się na Otomin. Asfaltami szybko docieramy nad jezioro Otomińskie i wskakujemy na szutrowo-leśne ścieżki. Leniwie przebijamy się pod wredną górkę gdzie czeka nas nagroda w postaci szybkiego  zjazdu. Zagłębiamy się w lasy otomińskie, które witają nas na przemian przyjemnymi ubitymi drogami i piaskownicą potwornie utrudniającą jazdę. Ale dzielnie przemy przed siebie. 
Docieramy do nieco przerażającego, stromego, kamienistego, ciemnego, krętego, zarośniętego... ogólnie lekko strasznego zjazdu wąwozem do Raduni, gdzie czeka nas przeprawa przez urokliwy mostek. Jedziemy lasem wzdłuż torów brukowaną drogą, którą docieramy do śpiącego Łapina. Tam asfaltami szybko przemykamy do Kolbud, w których tylko chwilę gościmy. Ulicą Leśną wkraczamy w zarośnięty, gęsty, ciemny las, w którym malowniczo wije się Radunia. 
Przeskakujemy przez kolejny most nad Radunią i jedziemy w stromę Pręgówka. Dalej jedziemy szutrami do Bielkówka.
Ponownie jedziemy wzdłuż malowniczych pól ciągnących się równolegle do Raduni. 
Na horyzoncie widzimy jezioro Straszyńskie i polno - leśnymi ścieżkami nad jego brzegiem docieramy do kolejnego mostu. 
Następny przystanek to Prędzeszyn, gdzie chwilę poświęcamy nad kamieniem pamięci.
Dalsza droga prowadzi do Kuźnic, gdzie polbrukową ścieżką jedziemy do Juszkowa. Z Juszkowa wyjeżdżamy pod trasą S6 na pola, którymi docieramy do Pruszcza Gdańskiego. 
Teraz już prosta i łatwa droga do Gdańska prowadząca nad kanałem Raduni. 
Gdy przejeżdżamy pod obwodnicą południową Gdańska skręcamy ostro w lewo, gdzie czeka nas potworny podjazd ulicą Borkowską. W nagrodę za wysiłek czeka nas... kolejny podjazd. Ledwo zipiąc dojeżdżamy do Borkowa, gdzie jeszcze raz skręcamy na polne ścieżki by przemknąć do Kowal.
Teraz już tylko szybka jazda asfaltami do domu i w pełni zasłużony odpoczynek na ławce.


Jezioro Otomińskie o poranku


Brzegiem jeziora


Pierwszy z wykańczających podjazdów


Przez lasy


Radunia na dnie wąwozu


Pierwszy z mostów


Droga do Łapina


Most za Kolbudami


Rozlewająca się Radunia


Pola nad jeziorem Straszyńskim


Cały pot idzie w piach ;) 


Urokliwa Radunia w Juszkowie


Wzdłuż obwodnicy południowej


Ostatnie szutry przed domem



Mazurskie Tropy - rajd na orientację - debiut!

  • DST 62.18km
  • Czas 05:46
  • VAVG 10.78km/h
  • VMAX 42.02km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 1893kcal
  • Podjazdy 701m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 czerwca 2018 | dodano: 12.06.2018

Tym razem przyszedł czas na nowe doświadczenie - rajd na orientację!
Jakiś czas temu przeczesując internet wpadłem na trop imprez określanych jako "rajdy na orientację" i czytając o co w tym chodzi stwierdziłem, że jest to forma rywalizacji, która bardzo mi odpowiada - bo niby masz dotrzeć do punktów, są inni zawodnicy, ale masz pewną wolność - sam sobie wyznaczasz trasę, możesz praktycznie jechać sam i zwiedzać tereny starając się znaleźć punkty kontrolne. Brzmi super!
Drążąc temat natrafiłem na stronę mazurskietropy.pl - wiedziałem, że to będzie idealne miejsce na debiut, no bo przecież pochodzę z Mazur więc będę grał na własnym podwórku ;)
By nie być sam bez problemów namówiłem na udział również tatę a następnie zakupiłem mapnik i kompas - byliśmy gotowi! Drużyna "Krótkimi skokami naprzód" została sformowana :)
W przeddzień startu otrzymałem serię rad od znajomego, który na rajdach zjadł zęby i które jak się później okazało były doskonałe. Byliśmy gotowi!
Tegoroczna edycja Mazurskich Tropów miała swoją bazę w Barczewie, gdzie w dzień rajdu przyjechaliśmy około półtorej godziny przed startem. Bez problemu zaparkowaliśmy przed budynkiem szkoły, w której mieściła się baza i poszliśmy odebrać numery startowe.
Czekając na start schowaliśmy się w cieniu, bo słońce od samego rana smażyło niemiłosiernie.
O 10.15 burmistrz Barczewa przywitał się z uczestnikami rajdu i zaczęła się odprawa. Następnie organizatorzy sprawnie rozdali mapy i o 10.30 zaczęło się! Trasa TR50 i my - czas było zacząć zmagania ;)
Razem z tatą postanowiliśmy na spokojnie przy stoliku w szkole wyznaczyć trasę od punktu do punktu, po której zamierzaliśmy się poruszać. Gdy to zrobiliśmy wyszliśmy z budynku i zobaczyliśmy.... pusty plac... wszyscy już ruszyli i zostały tylko nasze rowery i my :)
Spokojnie ruszyliśmy ulicami Barczewa do pierwszego punktu kontrolnego "rozwidlenie ścieżek".
Ruszyliśmy drogą w kierunku Kierzlin powtarzając "przy kapliczce w lewo" (generalnie przydrożne kapliczki to świetne punkty nawigacyjne!). I rzeczywiście - kapliczka była więc skręciliśmy w lewo. Tam leśnymi ścieżkami dotarliśmy do pierwszego punktu. Znaleźliśmy!! będziemy klasyfikowani!! :D dodało nam to otuchy i wiary w siebie więc dzielnie ruszyliśmy dalej.
Z nieba cały czas lał się żar i nie było ani jednej chmurki.
Kolejny punkt kontrolny to "ujście kanału". Przez las i pole dojechaliśmy do drogi na Studzianek i tam skręciliśmy w polną drogę na Jedzbark. Tu zauważyliśmy, że przez panujące upały może być zabawnie jeździć z jeszcze jednego powodu - drogi zrobiły się bardzo, ale to bardzo piaszczyste. W kopnym piachu z trudnością utrzymywało się równowagę i bardzo ciężko pedałowało.
Na szczęście dotarliśmy do granicy lasu gdzie nawierzchnia była już lepsza. Niestety był to paskudny podjazd, który wysysał siły ale jak się po chwili okazało to wcale nie było najgorsze... trasa wydawała się prosta na mapie bo zakładała jazdę lasem, zakręt w lewo, przez łąkę aż do punktu kontrolnego. Tyle, że na mapie nie było widać, że "łąka" to pokrzywy. Dziesiątki ogromnych pokrzyw. Dziesiątki ogromnych parzących pokrzyw. A my w krótkich spodenkach. Przelecieliśmy przez pokrzywy szybko, ale mimo szybkości bolało, piekło i swędziało ;)
Nagrodą za pokrzywowe pole było znalezienie punktu kontrolnego!
Ruszyliśmy po następny.
Leśną drogą skierowaliśmy się na jezioro Dłużek.
Po drodze spotkaliśmy jednego z uczestników rajdu, który siedział nad rowerem i coś w nim grzebał. Jak się okazało zerwał łańcuch i próbował go skuć multitoolem co nie było łatwe. Na szczęście miałem zapasową spinkę do łańcucha więc oddałem mu ją by szybciej naprawił łańcuch i ruszał dalej. Życzyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy w dalszą drogę do punktu "rów".
Gdy do niego dotarliśmy i odnaleźliśmy (co nie było łatwe) stwierdziliśmy że ten punkt powinien mieć nazwę "rój" a nie "rów"... w podmokłej gęstwinie roje komarów atakowały wszystkich jak oszalałe czując świeżą krew. Szybko odbiliśmy punkt na karcie i uciekliśmy najdalej jak się da.
Czas na punkt "paśnik" - fajna szutrowa droga prowadziła szybko w dół aż do rzeczonego paśnika - to akurat było łatwe do znalezienia. Półtorej godziny za nami więc skoro paśnik to stajemy na popas - wciągamy wafelki i zapijamy izotonikiem by odzyskać trochę siły przed dalszą drogą. Niestety fajna szutrowa droga prowadząca w dół zmieniła się teraz niefajną szutrową drogę prowadząca w górę...
Kolejny punkt kontrolny to niewątpliwie najpiękniejsze miejsce na trasie. Jego nazwa to "brzeg jeziora" ale co to było za jezioro!! przepiękne, z przejrzystą wodą, z piaszczystym dnem otoczone lasem - no po prostu marzenie. Aż chciało się przerwać rajd i popływać zwłaszcza, że temperatura oscylowała w okolicach 29*C... mimo takiej pokusy ruszyliśmy dalej.
Wyznaczona trasa wiodła nas przez Bartołty Wielkie (za przydrożną kapliczką w lewo) polną drogą aż za Bartołty Małe do podmokłych łąk - tam na granicy bagna i łąki był ukryty punkt kontrolny. Szybko odbiliśmy go i ruszyliśmy w dalszą drogę przez pole aż do szutrówki prowadzącej do wioski Kierzbuń. Tam popełniłem pierwszy błąd w nawigacji i zamiast przy Klimkowie wylądowaliśmy znowu w Bartołtach Wielkich. Była w tym nutka szczęścia bo był tam sklep gdzie uzupełniliśmy zapas picia i ruszyliśmy w stronę Kromerowa.
W Kromerowie bez problemu znajdujemy punkt "wiata" gdzie organizatorzy zorganizowali punkt z napojami, bananami i wafelkami. Dzięki im za to bo byliśmy już solidnie wykończeni lejącym się z nieba żarem. Podczas odpoczynku i wciąganiu bananów tata postanowił, że wraca do bazy rajdu - gorąc, podjazdy i trudny teren zrobiły swoje więc rozsądek podpowiadał, że wystarczy. Ja postanowiłem jeszcze trochę poszukać. Decyzja zapadła więc powiedzieliśmy sobie do zobaczenia na mecie i ruszamy w przeciwnych kierunkach - tata do Barczewa, ja do punktu "ambona".
Bardzo sprytnie wyznaczony był to punkt bo wzdłuż trasy było dużo ambon. Sprawdzałem wszystkie. Ta właściwa była czwartą z kolei ;) ale punkt został odhaczony i ruszyłem dalej na północ.
Czułem, że zaczną się schody i rzeczywiście tak było.
Poszukiwania punktu "koniec drogi przy płocie" nie było łatwe ale zakończyło się sukcesem, natomiast prawdziwą ścianą okazał się punkt "16 - skrzyżowanie przecinek". Zapamiętam go chyba do końca życia, mimo (a może dlatego) że na nim poległem - no po prostu nie byłem w stanie go odnaleźć. Krążyłem 50 minut po okolicy, w tym czasie przejechałem 5 km... złamało mnie to.
Porażka w poszukiwaniu, ogromny gorąc, piach pod kołami, zmęczenie i brak połowy zespołu sprawiło, że podjąłem decyzję - jak na pierwszy raz wystarczy. Wybrałem pierwszą lepszą drogę wiodącą na południe i szybko dotarłem nią w okolice drogi DK 16. Przejechałem pod nią i drogą równoległą do niej dojechałem do Barczewa i bazy rajdu.
Oddałem kartę z podbitymi punktami kontrolnymi i zobaczyłem tatę z zimnym piwem dla mnie!! cudownie!
Schowaliśmy rowery do busa i skorzystaliśmy jeszcze z obiadu. A co to był za obiad!! Przepyszny kotlet, do tego fenomenalna surówka z marchewki z delikatnym posmakiem chrzanu, ziemniaki i kompot... przepyszne jedzonko!! 3 gwiazdki michelin od razu bym przyznał!
Podziękowaliśmy Pani kucharce za fantastyczny obiad i ruszyliśmy do domu.
---
Podsumowując:
Zrobiłem 62 km w czasie 5 godzin i 45 minut. Znalazłem 9 z 12 punktów co jak się później okazało dało mi 59 miejsce.
Tata przejechał 45 km w czasie 4 godzin i 5 minut znajdując 7 z 12 punktów co dało mu 71 miejsce.
Jesteśmy bardzo dumni z siebie i debiut oceniamy na udany. Okazało się, że mając mapę i kompas nie zginiemy :)
---
Oddzielne słowa uznania należą się organizatorom i uczestnikom. Wszystko było fenomenalne! Organizacja perfekcyjna, trasa piękna, punkty świetnie ukryte w przepięknych i urokliwych miejscach. Było wszystko czego do szczęścia potrzeba - łąki, pola, lasy, bagna, komary i pokrzywy ;) A za obiad należą się dodatkowe oklaski.
Co od uczestników to również wszystkim należą się brawa - wspaniała, przyjazna atmosfera, wszyscy pomocni i uśmiechnięci, widać że robią to na luzie i dla zabawy. Nuta współzawodnictwa też była - ale taka pozytywna i motywująca. Świetne doświadczenie i cudowne wspomnienia.
Za rok widzimy się ponownie na Mazurskich Tropach!


Sprzęt gotowy


Baza rajdu


W oczekiwaniu na start


Tu się wszystko zacznie


Zaraz zaczynamy


Przemowa i odprawa


Mapy zostały rzucone


Trasa wyznaczona


Pierwszy punkt


Ruszamy dalej!


Szybki powrót na asfalt


Gorąc, gorąc, gorąc...

PK Ujście kanału 


Paśnik


Najpiękniejszy punkt rajdu


PK Brzeg jeziora


Podjazd za Bartołtami Wielkimi


Piach, wszędzie piach


PK Wiata - napoje, banany i wafelki


Szukając PK16


Dalej szukając PK16


Powrót do bazy



Spokojna wyprawa z sąsiadem

  • DST 29.08km
  • Czas 02:17
  • VAVG 12.74km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Kalorie 942kcal
  • Podjazdy 360m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 czerwca 2018 | dodano: 08.06.2018

Tym razem ruszam z sąsiadem o bardziej ludzkiej godzinie bo dopiero o 6.27.
W ciepłych promieniach wschodzącego słońca jedziemy w stronę Otomina ulicą Jabłoniową, która płynnie polbrukiem przechodzi w ulicę Konną. Szybko wpadamy do lasu i brzegiem jeziora Otomińskiego wspinamy się pod wyjątkowo stromy podjazd, który w dodatku wysypany jest małymi kamyczkami, które utrudniają zdobywanie kolejnych metrów. Na szczęście ciężko dysząc dostajemy się na szczyt i teraz już czeka nas miła jazda w miarę równym terenem prowadzącym wśród lasów - dookoła tylko drzewa, mech i budząca się przyroda.
Równa droga, która tylko czasami przecinana jest wymytymi dołkami prowadzi nas wzdłuż Raduni i jeziora Łapińskiego w kierunku Kolbud.
Jak się okazuje Kolbudy o tej porze śpią i tylko fanatycy wędkarstwa spędzają poranek na rybach.
Zatrzymujemy się na krótki odpoczynek na ławeczce przy Bielkowskim Zbiorniku Wodnym rozkoszując się ciszą i ciepłymi promieniami wschodzącego słońca.
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej wzdłuż zbiornika i urokliwymi ścieżkami docieramy do nasypu przy zbiorniku.
Jedziemy dalej brukowaną ulicą Zielną aż do Bielkowa, gdzie krótkim asfaltem wpadamy do ulicy Nad Stawem.
Droga zbudowana z płyt betonowych telepiąc prowadzi nas do lasu, gdzie przepięknymi singlami pędzimy wzdłuż Raduni aż do jeziora Straszyńskiego.
Rafał pędzi nieco na ślepo przez co nagle słyszę solidną glebę - ptaki poderwały się w powietrze a nielatające zwierzaki robią wielkie oczy - kawał chłopa walnęło w ziemię całym impetem. Z tego co mówi Rafał coś wkręciło się w tylne koło przez co zaliczył piękną glebę a rower ustawił się w pozycji serwisowej  na siodełku i kierownicy do góry nogami :)
Na szczęście Rafał i rower są tylko trochę poobijani i można jechać dalej.
Dwukrotnie przerzucamy rowery nad strumieniami i kierujemy się w stronę Bąkowa. Tam mijamy nasz sklepik z zawsze-zimnym-piwem i kierujemy się szutrówką w kierunku Otomina. Z Otomina już szybka jazda asfaltami do domu, gdzie czeka ciepła poranna kawa i śniadanie.
-----
Następnego dnia spotkałem Rafała i zobaczyłem efekty wycieczki - ogromny siniak na udzie od wbitej kierownicy, zdarta piszczel, potworny siniak na stopie i ślady po zębatce na lewej nodze. Ale mówi, że jedna gleba na tyle kilometrów w takim terenie ze mną to i tak jest dobrze więc jesteśmy gotowi na kolejne wypady :)

W Otomińskich lasach


Poranne ścieżki


Single wśród drzew


Odpoczynek na ławce z takim widokiem


Uroczy nasyp


Strumienie nad Radunią


Trzeba było to przeskoczyć


Wspinaczka do Bąkowa


Bąkowskie łąki





Dalej niż zazwyczaj

  • DST 56.70km
  • Czas 03:30
  • VAVG 16.20km/h
  • VMAX 46.10km/h
  • Kalorie 1950kcal
  • Podjazdy 628m
  • Sprzęt Cube Analog 29
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 czerwca 2018 | dodano: 02.06.2018

Tym razem postanowiłem pojechać najdalej jak się da korzystając z wolnego czwartku (Boże Ciało) oraz faktu, że przez ostatnie dni jeździłem tylko po betonowej dżungli dom-praca-dom...
Pewnym minusem było to, że zasnąłem jakoś przed północą a najmłodszy postanowił zażądać mleczka o 3.45 więc snu za dużo nie było, ale za to tuż po karmieniu i ubraniu się w rowerowe ciuchy mogłem ruszać. A była to godzina 4.34... 
Mając po dziurki w nosie miasta jak najszybciej chcę dostać do lasu więc prędko, pustymi ulicami kieruję się do lasów otomińskich. Srogo się zdziwiłem, bowiem to lasy otomińskie wybiegły mi na spotkanie - na ulicy Stężyckiej, zanim jeszcze dojechałem do lasu, spotykam dwie sarny wylegujące się na trawie, stado dzików buszujących w krzakach i wiewiórkę! świtem miasto i przyroda się przenikają.
W końcu docieram na początku szlaku i ruszam znanymi mi leśnymi ścieżkami. Po drodze spotykam sporo zwierzaków - głównie zające i lisy przemykające po ścieżkach zdziwione spotkaniem człowieka o tak nieludzkiej porze. Na chwilę zatrzymuję się przy Czarnym Stawie posłuchać niesamowitego koncertu żab i ruszam dalej w stronę Bąkowa. Szybki objazd rezerwatu Bursztynowa Góra i wita mnie uśpione Bąkowo .
Za Bąkowem przyszedł czas na mniej znane mi tereny. 
Wjeżdżam w Obszar Chronionego Krajobrazu doliny Raduni i zaczynam objazd jeziora Straszyńskiego. Przy zjeździe do elektrowni wodnej Straszyn spotykam zaspanego jeża i przeskakuję mostkiem nad Radunią. Mimo wczesnej pory otwarte pola sprawiają, że gorąc zaczyna dokuczać. Na szczęście szybko wpadam w gęste lasy, gdzie mimo upałów jest chłodniej a nawierzchnia potrafi zaskoczyć solidnym błotem (niestety)... Lasami jadę do Pręgówka i asfaltami do Pręgowa.
Za Pręgowem wpadam w zdziczały las, w którym roi się od oczek wodnych i torfowisk. A to oznacza mnóstwo żądnych krwi komarów! Pech chciał, że zaczął tam się potworny podjazd a poczułem, że odcina mi energię - ale jak tu się zatrzymać na odpoczynek skoro te małe potwory atakują jak oszalałe?! 
Ciężko dysząc docieram do drogi gminnej, gdzie solidnie grzeje i nie ma komarów - a to oznacza czas na batona energetycznego i picie. Ostatni moment bo energia i morale spadło poniżej bezpiecznego poziomu. 
Gdy odzyskałem energię ruszam dalej w las. Teraz zaczyna mi się on podobać, bo widzę coś więcej niż pot na oczach ;) oczka wodne w środku lasu są urokliwe i bardzo klimatyczne.
Trasa wiedzie wzdłuż strugi Reknicy, w środku lasu gdzie dookoła jest bardzo dziko. Początkowy plan by przeskoczyć Reknicę mostkiem do Czapielska a dalej do Łapina bierze w łeb bo... mostek był tylko na mapie :/ jakoś nie chce mi się moczyć nóg w potoku więc jadę dalej do Marszewskiej Góry. Tam obok ulicy Żurawi Trakt spotykam dwa żurawie (mieli nosa z tą nazwą) i bardzo dziurawą i bardzo stromą drogą gminną kieruję się w stronę Kolbud. Robi się coraz cieplej i coraz więcej ludzi pojawia się w okolicy - w końcu jest tuż przed 8 rano więc normalni ludzie się budzą ;)  Skończyło mi się picie, jedzenie i zaczynam opadać z sił, bo mało spałem i nic poza batonem nie jadłem więc szybka decyzja - jak najprostszą drogą do domu bo umrę. Na szczęście od Kolbud do Gdańska prowadzi ładna ścieżka rowerowa, którą dojeżdżam do domu by odpocząć i wypić poranną kawę na balkonie. Prawie 57 km za mną w mocno pofałdowanym terenie a dzień się dopiero zaczyna. Jest dobrze :) 



Pola wzdłuż ul. Stężyckiej


Niespotykany widok - prawie pusta obwodnica Trójmiasta


Początek szlaku


Czarny staw


Jeż w drodze do elektrowni Straszyn


Pola nad jeziorem Straszyńskim


Trasa się robi nieco błotnista


Oczka wodne z chmarą komarów


Żurawie obok Żurawiego Traktu


Ułatwiony powrót drogą rowerową


Profil trasy - nieco za dużo pod górę ;)